wtorek, 15 października 2013

Rozdział 1



                Młody mężczyzna o gęstych, czarnych włosach i niebieskich oczach  przemierzał szybkim krokiem ulice Salem. Jego czujny wzrok rejestrował najmniejszy ruch, choć zwykłemu przechodniemu wydawać by się mogło, że po prostu zmierza do wyznaczonego celu, a spieszy się tak bardzo, że nikogo innego nie dostrzega. Znali go. Każdy znał trenera, mistrza i surowego nauczyciela. Cieszył się w mieście dobrą sławą. Lubiany, szanowany, a jednocześnie wzbudzający strach.
                - Panie Potter, czy mógłby mi pan poświęcić chwilę?
                Może czternastoletnia dziewczyna, o bujnych, jasnych włosach patrzyła na swojego nauczyciela z podziwem i uwielbieniem. Błękitne oczy zlustrowały nastolatkę, a usta wygięły się w przyjaznym uśmiechu.
                - Ale tylko chwilkę. Jestem umówiony, śliczna.
                Dziewczyna zarumieniła się lekko, mimo, iż była przyzwyczajona do takiego zachowania swojego trenera. Zawsze komplementował swoje uczennica, żartował z nimi, czasem się naśmiewał. Nie dało się go nie lubić, mimo, że wymagał… Oj wymagał.
                - Chciałam tylko zapytać o sztylet. Wydaje mi się, że jest trochę za ciężki i nie wiem jakiego zaklęcia użyć, żeby móc nim swobodnie manewrować, bez zmęczenia.
                Potter wziął w dłonie mały nożyk i przyjrzał mu się uważnie. Przejechał palcem po ostrzu, delektując się rozchodzącym po palcach zimnem.
                - Doskonała robota. Dzieło Evana, jak mniemam.
                Blondynka skinęła głową, drżąc ze zdenerwowania. Ryan podrzucił sztylet do góry i złapał je zręcznie, mierząc w dłoni.
                - Myślę, że małe redensis wystarczy. Nie możesz przesadzić, żeby magia swobodnie przepływała, a blokowana być nie może. Mam nadzieję, że ćwiczyłaś trochę. W tym roku będzie was uczył sam Major Shadow.
                Oddał sztylet, i uśmiechnął się łagodnie, po czym skinął głową i odszedł w swoją stronę. Musiał przecież załatwić świstoklik do Anglii.


                Cichy szloch dobiegał z ogrodu. Dom, kojarzony z śmiechem, radością i beztroską, teraz pogrążony był w smutku i wydawał się być dziwne mroczny. Nawet drzewa wydawały się płakać. Dwoje małych dzieci przytulało czarną pumę, płacząc przy tym cicho i mamrocząc prośby, żeby Harry został. Stojąca obok brunetka próbowała otrzeć łzy spływające po różanych policzkach, a obejmujący ją, wysoki szatyn o ciemnej karnacji, zaciskał mocno szczękę, nie chcąc pokazać bólu. Obok na trawie siedziała blondynka, która obejmując kolana, wpatrywała się tępo w przestrzeń przed sobą. Zwierzę wyswobodziło się z objęć bliźniąt, które drżały z rozpaczy. Otarł łbem o ramię blondynki po czym polizał jej policzek, wywołując tym samym chichot. Nie minęła chwila, jak na miejscu kota pojawił się przystojny młodzieniec obejmujący ramieniem przyjaciółkę.
                - Hej, już dobrze. Przecież wrócę, będziemy do siebie pisać, a wy możecie w każdej chwili mnie odwiedzić.
                Próbował się uśmiechnąć. Naprawdę starał się wyglądać na beztroskiego, jednak perspektywa opuszczenia towarzyszy zabaw i powierników sekretów, najlepszych przyjaciół, nie napawała go optymizmem.
                - Dlaczego nie możesz zostać?
                Rudowłosa sześciolatka, trzymająca swojego brata za rączkę, wpatrywała się zaszklonymi oczami w twarz swojego ulubionego sąsiada.
                - Muszę jechać z wujkiem. Nie martw się,kiedyś przyjadę i jeszcze będziesz mieć mnie dość.
                Chłopiec próbował zapanować nad swoją twarzą. Uważał, że mało męskie jest płakanie, a przecież on przed chwilą rozpaczał. Musiał być teraz poważny. Harry zaśmiał się widząc próby małego wiewióra.
                - Masz się opiekować Eleną, Jack. Liczę na ciebie.
                Mrugnął zawadiacko, a młody wypiął dumnie pierś, wywołując lekki uśmiech na twarzach zebranych. Potter podniósł się z trawy i objął brunetkę szepcząc jej coś do ucha. Trwali w uścisku dłuższy czas, dopóki mulat nie chrząknął. Dopiero wtedy przyjaciele wpadli sobie w ramiona, nie zważając na to, że facetom nie przystoi.
                - Będzie mi was brakowało.
                Westchnął cicho. Wiedział, że nikt nie zastąpi mu tych wariatów. Blondwłosa wampirzyca założyła kosmyk włosów za ucho, chcąc wyłączyć choć na chwilę swoje człowieczeństwo. Zmiennokształtny zagryzł dolną wargę, by nie zawyć jak na prawdziwego wilka przystało, a Nocna Łowczyni włożyła ręce do kieszeni i zacisnęła dłonie w pięści. Bliźnięta, stojące z boku roztaczały wokół siebie magię, charakterystyczną dla młodych czarodziei, nieokiełznaną. Tworzyli niezwykłą grupę. Nikt nie mógł uwierzyć, że tak odmienne stworzenia zżyły się ze sobą tak mocno.
                - Spróbuj nie zadzwonić, a osobiście przejdę przez portal i wbiję ci dolor w serce.
               
Harry zaśmiał się, słysząc drżący głos nastolatki.
                - Wolałbym uniknąć zetknięcia z tym sztyletem Layla, więc chyba jednak zadzwonię. Eve, nie płacz już, kto by pomyślał, że krwiopijcy tacy uczuciowi. Ager, zaczekaj do północy, najlepiej wyć do księżyca.
                Dziewczęta zarumieniły się lekko, słysząc dezaprobatę w głosie przyjaciela, a mulat rzucił się na chłopaka, co wywołało małą bójkę między nimi. Dopiero sztuczny kaszel wyrwał ich z letargu i zabawy.
                - Myślałem, że skończyliście 16 lat. Wybacz Eve, ty skończyłaś 160, tak?
                Ryan oparł się o framugę drzwi, prowadzących do domu od tyłu i uśmiechnął się szelmowsko. Z trudem powstrzymał śmiech, widząc oburzoną minkę wampirzycy. Harry objął jeszcze raz małych rudzielców, którzy zaraz z płaczem przecisnęli się pod żywopłotem, po czym ruszył w stronę wuja z dość posępną miną.
                - Rozczuliłeś się, młody.
                Usłyszał jeszcze. Zmarszczył brwi i gniewnie spojrzał na opiekuna.
                - Straciłem rodziców, teraz tracę ich. Ty też nie byłbyś zadowolony.
                Ryan stał chwilę w szoku, nie wiedząc co powiedzieć. W tym czasie Harry zdążył wziąć walizki ze swojego pokoju. Ry spojrzał na klucz, będący świstoklikiem i nakazał bratankowi go chwycić.
                - Nie straciłeś ich. Wrócimy tutaj, gdy tylko się zemścimy.

____________


                - Nie zgadzam się, Albusie! Żaden Amerykanin nie postawi swojej brudnej nogi w ministerstwie i nie będzie szkolił Aurorów! Możesz sobie sprowadzać do Hogwartu kogo tylko zechcesz, ale wydział obrony zostaw mnie!
                Korneliusz Knot ściskał nerwowo swój melonik, próbując zapanować trochę nad sytuacją. Czuł, że traci kontrolę. Nie podobało mu się to. Już szósty rok był Ministrem Magii i to on wiedział, co jest najlepsze dla społeczeństwa, a ten stary cap, który powinien zajmować się dziećmi a nie polityką Czarodziejskiej Anglii, śmie się mieszać do polityki.
                - Korneliuszu, przyjacielu. Musisz przyznać, że tracimy kontrolę. Voldemort zdołał uciec z twierdzy i znów zbiera śmierciożerców. Ryan Potter jest doskonale wyszkolonym żołnierzem i jestem pewien, że nie zrobi nic, co zaszkodziłoby naszemu kraju.
                Oczy mężczyzny zaświeciły się lekko. Z zainteresowaniem spojrzał na starca.
                - Potter? No cóż, to zmienia postać rzeczy.
                Uległ po chwili wahania. Zawsze ulegał.
                - Przyślę go do ciebie w następnym tygodniu, przyjacielu.
                Wesołe iskierki zamigotały w błękitnych oczętach, by po chwili zniknąć wraz z całą osobą dyrektora.

_______
 
                - Ron! Co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz zostawiać prac domowych na ostatnią chwilę!
                Hermiona Granger stała ze skrzyżowanymi ramionami nad rudzielcem, który jak gdyby nigdy nic czytał kolejną książkę o Quidditchu.
                - Tak, tak, Herm. Jeszcze zdążę.
                Ciche prychnięcie poinformowało ich, że nie są sami. Spojrzeli w stronę brunetki, opierającej się o ścianę i obserwującej ich spod grzywki.
                - Nie trać na niego czasu, Panno-Wiem-To-Wszystko, nie warto. Pani Weasley woła na obiad.
                Wyszła z salonu i ruszyła długim, dość ciemnym korytarzem do kuchni. Usiadła obok swojego ojca, krzywiąc się lekko.
                - Tato, dlaczego za każdym razem, gdy jest tutaj zebranie Zakonu, albo Weasley’e muszą wyremontować dom z powodu naprawdę zabawnych wybryków F&G, skrzaty skarżą się, że nie są wpuszczane do kuchni?
                - One mogą tu swobodnie wchodzić, Milka, po prostu boją się ścierki Molly.
                Odpowiedział mężczyzna, czochrając lekko grzywkę swojej latorośli.
                - Syriuszu!
                - Mówię prawdę. Kto bogatemu w jego własnym domu zabroni?
                Nastolatka zachichotała, nie zauważając wejścia zgrai gości. Weasley’owie bywali tutaj dość często, zapewne przez to, że Camilla przyjaźniła się z Ginny i zawsze proponowała pomoc, a sam Syriusz Black był w niezwykle dobrych, choć dziwnie napiętych stosunkach z tą rodziną.
                Dzwonek do drzwi sprawił, że poderwała głowę do góry a oczy zaświeciły jej się Radoście, psotnie.
                - Przyjechali!
                Krzyknęła i już jej nie było. Wybiegła z pomieszczenia i otworzyła drzwi na oścież, wpadając w ramiona wysokiego, przystojnego młodzieńca o  zielonych oczach. 


                Harry zaśmiał się, obejmując swoją młodszą kuzynkę. Jeden z nielicznych plusów przeprowadzki był taki, że miał ją przy sobie i mógł pilnować tej rozkapryszonej, szalonej dziewczynki.
                - Hej Milka, jak się ma moja ulubiona kuzyneczka?
                Dziewczyna zaśmiała się, ukrywając twarz w ramieniu chłopaka i nie chcąc wypuścić go z objęć.
                - No już mała. Masz piętnaście lat, zachowaj godność, stań prosto, pierś do przodu. No i teraz widać, że jesteśmy spokrewnieni. Tylko moja rodzina jest taka ładna.
                Mila skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła nastolatka wzrokiem, mrużąc przy tym brwi. Wydawało się, że chce skomentować słowa kuzyna, ale ten nagle wyszczerzył się radośnie i wpadł w ramiona swojego ojca chrzestnego.
                - Ekhm, masz szesnaście lat, zachowaj godność.
                Przedrzeźniła go pod dłuższej chwili, podczas gdy ona sama przywitała się z Ryanem.
                - Cicho młoda.!
                Harry uśmiechnął się i wziął nastolatkę na barana by zanieść ją do kuchni. Zmarszczył brwi, widząc tam zbyt wiele nieznajomych twarzy.
                - Syri? Ja wiem, że ty lubisz kobiety i tak dalej, i ja to naprawdę rozumiem, ale coś ci się towarzystwo rozmnożyło.
                Dostał za to z otwartej dłoni w tył głowy.
                - To nie moje. Ten dom jest miejscem spotkań Zakonu Feniksa, pamiętasz, opowiadałem ci. James również należał do tej organizacji. Za godzinę zebranie i się powoli zbierają, a rudzielce… nie kojarzysz Weasley’ów?
                Syriusz uniósł brew z niedowierzaniem. Harry zazwyczaj wszystko bezbłędnie rejestrował i zapamiętywał. Potter stał chwilę, patrząc na przybyłych gości i milczał. To milczenie było najgorsze, bo nikt nie wiedział czego się spodziewać. W końcu widzieli tego młodego człowieka pierwszy raz na oczy.
                - Weasley, mówisz? To ta mała, ruda dziewczyneczka, co to z Milką mi spać czasem nie dawały, jej tępy brat osiłek i dwaj super bliźniacy, których za nic nie da się zdyscyplinować?
                Syriusz skinął głową i mruknął coś pod nosem.
                - Zachowuj się, Harry.
                Syknął Ryan i pociągnął młodzieńca do stołu, kiwając wszystkim głową na przywitanie. Nikt nie widział wymienianych między nimi spojrzeń i gestów. Wszyscy byli podekscytowani.
                - Nie sądziłem, że zgodzisz się wrócić do kraju, Ryan.
                Chłodny głos dobiegł ich z pobliżu kominka. Harrey odwrócił wzrok i uśmiechnął się lekko, widząc dwóch tlenionych mężczyzn. Draco stał obok swojego ojca, który wdał się właśnie w rozmowę z Ry’em i prychał cicho, najwyraźniej niezadowolony z braku uwagi.


                Dumbledore zmierzył wszystkich zebranych wzrokiem. Musiał przekazać im smutną wiadomość. Naprawdę nie chciał. Westchnął bezgłośnie, napotykając zielone tęczówki pełne determinacji i spokoju. Harry w tym momencie tak bardzo różnił się od swojego ojca. James nie potrafił zachować długo powagi, musiał być w wiecznym ruchu. Harry zaś najwyraźniej potrafił dostosować się do każdej sytuacji i nawet będąc jedynym nastolatkiem wśród zgrai dorosłych, nie czół się zagubiony czy stłamszony.
                - Byłem w Ministerstwie, moje obawy zostały potwierdzone…
                Zaczął mówić, gdy nagle jakaś kobieta mu przerwała.
                - Wybacz, Albusie, ale czy ten młodzieniec nie powinien opuścić tego pomieszczenia? Jest tylko niedoświadczonym nastolatkiem, któremu fiu-bździu w głowie.
                Potter’owie uśmiechnęli się kpiąco, co wyraźnie jeszcze bardziej rozjuszyło kobietę, która obserwowała ich od samego początku, gdy tylko pojawili się nagle na obiedzie.
                - Wybaczcie, zapomniałem wam przedstawić.
                Starzec uśmiechnął się dobrodusznie.
                - Ryan Potter zgodził się wrócić do Anglii i szkolić naszych Aurorów, a Harry Potter, jego wychowanek i absolwent AWM w Salem, posiadający stopień..
                - Kapitana, profesorze.
                - Dziękuję, młodzieńcze, będzie nauczał nasze dzieci przetrwania i dyscypliny, co uznałem za niezbędne w tych czasach.
                Szum i rozgardiasz jaki nastał po słowach dyrektora niezmiernie drażnił Harry’ego. Zgrzytnął cicho zębami i spojrzał na wuja, szukając pozwolenia na działanie. Gdy tylko je odnalazł, uśmiechnął psotnie i podskoczył na góry, by odbić się od sufitu i robiąc obrót w powietrzu, wylądować na ugiętych nogach tuż obok Dumbledore’a. Jego wyczyn spotkał się z tak dużym zaskoczeniem, że wszyscy zamilkli.
                - Najwyraźniej nie tylko waszym dzieciom potrzebna jest lekcja dyscypliny. To jest cholerne zebranie Zakonu Feniksa, a nie spotkanie przy herbatce. Tutaj omawiamy sprawy wojny, która niechybnie nadchodzi. Wasz znienawidzony Lord uciekł z twierdzy i odzyskał różdżkę. Zbiera teraz śmierciożerców, a wy siedzicie i rozważacie to, czy dobrze zrobią zajęcia fizyczne waszym dzieciom! Weźcie się w garść! Trzeba zacząć działac, puki mamy ogromne szanse na wygraną, bo potem może być już za późno. Z łasko swojej usiądźcie prosto i każdy, kto ma coś do powiedzenia, najpierw podniesie rękę bo jeśli będziemy się przekrzykiwać, nic nie ustalimy, co oznacza, że będziemy mogli zacząć kopać swój grób… a przy okazji groby waszych pociech.
                Powiedział donośnym głosem, stojąc prosto, jak na żołnierza przystało. Wszystkich zatkało. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że Voldemort zdołał się uwolnić. Albus zmarszczył lekko brwi. Nie podobało mu się zachowanie chłopca. Był urodzonym przywódcą, a  to sprawiało, że będzie miał duży wpływ na społeczeństwo. Trzeba będzie przekonać go do swoich racji.
                - Dziękuję, chłopcze. Lucjuszu, co z twoim synem?
                Malfoy podniósł się ze swojego miejsca tak dostojnie, jak to tylko było możliwe w zatłoczonym pokoju.
                - Zna ryzyko, będzie ostrożny.

__________
No cóż, trochę krótko. Następnym razem postaram się wstawić coś dłuższego. Kiedy to będzie? Kto to wie...
Rozdział może być obsiany błędami, gdyż sama swoich wyłapać nie potrafię. Jak coś znajdziecie, to mówcie/ piszcie.

10 komentarzy:

  1. Nie chce cię obrazić ani nic tylko wydaje mi się, że prolog był dużo ciekawszy. No, ale to dopiero początek, dlatego wierzę że uda ci się mnie zaciekawić swoimi kolejnymi rozdziałami. Krótki? Mi się wydaje długi, lecz to moje zdanie ;). Błędów nie wytykam, bo sama je popełniam. Ogółem podoba mi się pomysł lecz jak już wspomniałam ten rozdział był nudnawy jedynie koniec taki lepszy.
    Serdecznie pozdrawiam i życzę weny Amy ;)

    http://melodie-serc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie obraziłaś mnie, naprawdę. Potraktowałam ten rozdział jako takie wprowadzenie w życie bohaterów i rzeczywiście, jak tak teraz patrzę, to trochę nudnawy. Mam nadzieję, że następne rozdziały będą ciekawsze, bo naprawdę nie chcę Was zanudzać :)
      Dziękuję za Twoją opinię. :P
      Pozdrawiam :D

      Usuń
  2. Bardzo fajny rozdział, prolog bardziej mi się podobał, to fakt, ale to dopiero rozdział I , więc może się dużo wydarzyc.
    Jestem ciekawa czy MAlfoy na prawdę będzie ostrożny, ale coś czuję że coś się wydarzy
    Czekam na NN :*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba przyznać, że rozdział nie należy do najciekawszych chociaż knie zaciekawiły dalsze relacje. Skoro Ryan zna Lucjusza to chyba Harry Draco też. Osobiście bardzo lubię jak tych dwuch ostatnich przyjaźni się ze sobą i mam nadzieję, że u Ciebie też tak będzie. Chociaż jeżeli Ci to nie odpowiada to trudno. I jeszcze Ron. "Tępy brat osiłek" to chyba był do niego. Mnie tam wszystko jedno czy oni hędą się przyjaźnić czy nie. No więc mam nadzieję, że fabuła jeszcze się rozkręci, zwłaszcza po tym zakończeniu i wytłumacz mi te relacje.
    Co do błędów to nic wielkiego. Tylko parę literówek, które ja popełniam na okrągło chociaż nie jestem dyslektyczką.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zachwytu nie ma, ale to dopiero pierwszy rozdział i pewnie rozkręcisz się bardziej w następnych :). Pomysł całkiem ciekawy, może się z tego rozwinąć wspaniała historia :). Życzę dużo weny w pisaniu :)
    tytankiwschodu.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, czemu już nie piszesz, czyżby zawieszka:(?
    Angie
    tytankiwschodu.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń